sobota, 29 grudnia 2012

Rozdział drugi


Nie odzywałam się do rodziny, nawet do głowy mi nie przyszło by podejść do nich i przeprosić za swoje dziecinne zachowanie. Po prostu byłam wytrącona z równowagi. Wychodziłam jedynie w nocy, tylko gdy zaczęłam się robić głodna lub chciałam wyjść na świeże powietrze. Westchnęłam cicho i zacisnęłam ręce na swoich dresowych spodniach. Siedziałam na parapecie przyglądając się miastu, a raczej jego fragmentowi. Oparłam podbródek o kolana i przymknęłam powoli oczy. Otworzyłam po omacku okno i wsłuchiwałam się w błogą ciszę.
Uśmiechnęłam się leciutko, kiedy usłyszałam ćwierkanie ptaszków. Była to kojąca melodia, która była małą, ale istniejącą tarczą dla mojego serca, duszy, myśli; całej mojej egzystencji. Zaczerpnęłam głęboko powietrza, tylko po to by zaraz je wypuścić, z krótkim świstem.
Do moich uszu zaczęły dochodzić różne hałasy z dołu. Ciche warkoty silników, nieznajome mi głosy, wychyliłam się nieco za okno i ujrzałam pięć samochodów. Zauważyłam rodziców witających się z jakimiś obcymi ludźmi. Mimo, że byłam ciekawa któż to był, nie ruszyłam się na dół. Słyszałam pisk jakieś dziewczynki, chyba w wieku Eugenii.  Pokręciłam głową, kojarzyłam ludzi, ale nie mogłam sobie przypomnieć z kim.
Zeszłam z parapetu, gdy dostrzegłam, że przygląda mi się jakiś czarnowłosy mężczyzna. Jego oczy hipnotyzujące, nawet z daleka. Odsunęłam się szybko od okna i zeszłam z parapetu. Rozejrzałam się dookoła i ubrałam w miarę przyzwoitą sukienkę; czarno–turkusową – czarna część podtrzymywała biust, miała nałożoną koronkę, natomiast dalsza część; turkusowa, miała małe diamenciki na materiale i była nieco luźna, przed kolanko. Czarne szpilki i srebrne dodatki dopełniały wszystko i dodawały stroju uroku. Włosy upięłam delikatnie w koka, niektóre kosmyki buntowniczo znalazły się na wolności.
Wyszłam z pokoju i zdecydowanym krokiem ruszyłam do salonu, gdzie aktualnie – w moim mniemaniu, znajdowali się goście. Weszłam do pomieszczenie dumnie, a każda para oczu spojrzała na mnie. Zmierzyłam wszystkich krótkim spojrzeniem.
– Witam serdecznie, jestem… – nie dokończyłam, gdy poczułam rękę na swoim ramieniu.
– Jesteś moją przyszłą żoną – dokończył za mnie czarnowłosy, którego widziałam przez okno, zaskoczona spoglądałam w jego tęczówki. – Zostaliśmy już sobie przedstawieni, a jeśli nie pamiętasz jestem Sebastian, książę Sebastian z Veltany.
Dodał ze swoim słynnym uśmiechem adonisa, a ja kiwnęłam tylko głową.
– Wasza królewska mość – skłoniłam się przed królem i jego małżonką. Wzięłam głęboki oddech i obdarzyłam ich najpiękniejszym uśmiechem jakim tylko mogłam. Usiadłam z gracją na fotelu, gdy dobiegł mnie głośny chichot mojej siostry i tej dziewczynki. Brew mimowolnie podjechała mi do góry. Wiedziałam, że coś było nie tak z moją mimiką twarzy.
– Wybacz Beatrice, ale śmiesznie tak wyglądasz – powiedziała trzynastolatka rozbawiona. Utworzyłam usta ze zdziwienia.
– Twoje miny księżniczko są przekomiczne, widać, że jesteś tu tylko i wyłącznie z obowiązku oraz z ciekawości co też mają ci do powiedzenia, och i nie tylko! Wniesiemy w twoje życie dużo śmiechu. Chodź wybierzemy się na spacer po twoim przepięknym ogrodzie. Sebastianie jeśli mógłbyś nam towarzyszyć byłybyśmy mile zaszczycone! – zawołała czarnowłosa rozbawiona, a jej brat skinął tylko głową.
Śmiech udzielił się pozostałym oprócz mi i Sebastianowi. Wstałam nieco niedbale z fotela, na którym było mi niewygodnie poprzez sztywność siedzenia na nim.  Ruszyłam za dziewczynkami, wydawało mi się, że zaprzyjaźnią się; na samą myśl moją twarz przyozdobił uśmiech, ten szczery i ostatnio rzadko u mnie spotykany. Zachichotałam cicho widząc ja te zaczęły zrywać ulubione kwiaty mojej matki.
– Pierwszy raz widzę, że uśmiechasz się nie z przymusu.
Usłyszałam męski, głęboki głos. Po moim ciele przeszły ciarki, których nie umiałam opanować. Spojrzałam w końcu na niego i obdarzyłam go tym samym uśmiechem co dziewczyny. Może małżeństwo z nim nie będzie takie złe? Chociaż nadal miałam wątpliwości czy nie uciec stąd daleko, to coraz bardziej przekonywałam się, że to mój obowiązek, że wszystko się jakoś ułoży; przynajmniej nie wyjdę za mąż za jakiegoś niezbyt przyjemnego dla oka mężczyzny.
Stanęłam na chwilę i przymknęłam oczy rozkoszując się ciepłem słońca, szumem wiatru i radosnego ćwierkania ptaków. Czułam na sobie wzrok Sebastiana.
– Przecież czuję twój wzrok na sobie książę – zamruczałam cicho, a on jak na zawołanie otrząsnął się z zadumy. Roześmiałam się lekko i pokręciłam głową.
Musisz grać, pamiętaj… nie daj po sobie poznać, że coś jest nie tak, powtarzałam sobie w myślach.
– Cóż, wystarczy mi świadomość, że takie widoki będę miał na całe życie – powiedział swoim niecodziennym głosem i już wiedziałam, że spróbuje wszystkiego by mnie oczarować. Słyszałam już ten charakterystyczny ton kiedy podrywał na balu córkę mojej matki koleżanki, której nie bardzo pamiętam. Nie interesowałam się bliżej znajomymi moich rodziców.
Westchnęłam ciężko.
– Powiem wprost, nie podoba mi się fakt, że muszę wychodzić za mąż. Już nie chodzi o sam fakt, że nim będziesz ty, tylko o to, że moi wielmożni rodzice zmuszają mnie do czegoś czego wcale nie chcę, Boże, ja nawet nie wiem ile masz lat! A co dopie… – urwałam, gdy ten przyłożył mi palec wskazujący do ust. Spojrzałam na niego niemile zaskoczona, nie lubiłam, gdy nieznani mi bliżej mężczyźni mnie dotykają; przy tańcu to rozumiem, ale tak na osobności? Nigdy w życiu! W głowie nie mieściło mi się to, że mógłby posunąć się do tak intymnego dotyku.
Swoimi męskimi dłońmi już po chwili dotykał moich policzków. Stałam jak sparaliżowana nie widząc co zrobić.
– Posłuchaj mnie, od razu upatrzyłem sobie ciebie jako moją żonę, widzę, że masz temperament godzien każdej przyszłej księżnej, lecz potrafisz się zachować tez w towarzystwie przyzwoicie i bardzo mnie to cieszy, rozumiesz? Ciężko znaleźć młodą żonę, która przystanie na to by zachowała się naturalnie. Inne kobiety mnie przerażały swoją przemądrzałością, wiesz? Ale ty jesteś inna, wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju, więc nie odrzucaj mnie, bo zmusił cię los do bycia moją żoną, dobrze? – powiedział szybko, nieco zdenerwowany. Oaza spokoju się skruszyła. Wzięłam głęboki oddech kładąc ręce na jego i po chwili zsuwając je ze swojego ciała. Kiwnęłam głową i odsunęłam się na bezpieczną odległość.
Czułam się obserwowana. Ponownie.
– Zdajesz sobie sprawę, że jesteśmy obserwowani? Przez twoją siostrę i Eugenię, oraz naszych rodziców – westchnęłam poirytowana.
Zero prywatności, dosłownie zero.

~

Bolał mnie fakt, że czuję się inaczej, po wypowiedzianych słowach Sebastiana; zakazałam sobie jakiejkolwiek sympatii do tego człowieka. Może okazywałam to dziwnie, a moje słowa, czyny i myśli były ze sobą sprzeczne to nie miałam zamiaru dopuścić do siebie tego, iż mam w końcu stanąć na ślubnym kobiercu. Z pewnością są kobiety dojrzalsze, w jego wieku, bądź nieco młodsze, ale czemu padło akurat na mnie? Ale ty jesteś inna, wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju, więc nie odrzucaj mnie, bo zmusił cię los do bycia moją żoną, dobrze?, te słowa szumiały niebezpiecznie w mojej głowie. Odtwarzałam w pamięci wszystkie jego słowa wypowiedziane do mnie, nadal się nad nimi głowiąc. Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
Więc nie odrzucaj mnie, nie odrzucaj mnie, nie odrzucaj mnie. Nie odrzucę.
Spojrzałam na zegarek, po czym zeszłam szybko z parapetu i ruszyłam na kolację, przebrana w kremową sukienkę. Zdjęłam po drodze szpilki, które przeszkadzały mi w biegu, wzięłam je w dłonie i zaczęłam biec przed siebie.
Przed drzwiami założyłam ponownie szpilki i poprawiłam sukienkę oraz swoją fryzurę. Weszłam pewnym krokiem, próbując uspokoić oddech.
– Przepraszam za spóźnienie, coś mnie zatrzymało.
Wydusiłam tylko, a na moich policzkach pojawiły się rumieńce. Usiadłam koło swojej siostry, a ta spojrzała na mnie porozumiewawczo, a Tatiana, która weszła do jadalni spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem.
– Kochanie, usiądź koło księcia Sebastiana, Tatiana poprosiła mnie by mogła usiąść koło Eugenii – powiedziała melodyjnym głosem moja rodzicielka, a ja posłusznie wstałam i usiadłam po prawej stronie Sebastiana, który uśmiechnął się ciepło w moją stronę.
Pokręciłam głową.
Czy tak już miało być zawsze?

*
Hej, hej, hej!
Wróciłam tutaj po dwudziestu dniach, cóż... :o, długo mnie nie było wprawdzie,
miałam rozdziały dodawać co tydzień, ale kompletnie nic z tego nie wyszło, przepraszam!
Biorę się do roboty, mój zapał jest nie do opisania, więc czekajcie wytrwale na nowy rozdział,
który pojawi się na pewno piątego stycznia albo wcześniej, zależy! ;))

Życzę Wszystkim wybuchowego, niepowtarzalnego i niewiarygodnie szczęśliwego
Nowego Roku! By ocenki dobre były, byście wspominali ten rok jak najlepiej i najdłużej!

                                                     Liarhell


niedziela, 9 grudnia 2012

Rozdział pierwszy

Drogi Olimpie, uwierzysz?
Olimpie pokochasz?
Olimpie znajdziesz?
Olimpie uratujesz?
Olimpie zabłyszcz.
Kometa.

~
Siedziałam przed biurkiem ojca, który zawzięcie pisał list do Williama, mojego drogiego kuzyna, choć ojciec chciał koniecznie porozmawiać – musieliśmy czekać na moją rodzicielkę, spóźniała się już kilkanaście minut. Zerknęłam na okno z utęsknieniem, chciałam w końcu wyjść z tego odpychającego gabinetu. Usłyszałam głośne stukanie obcasów. Matka! Obróciłam się mimowolnie, a kąciki ust uniosły się nieznacznie, oczy zabłyszczały z radości; czułam, że już za kilka minut wyjdę z tego obskurnego pomieszczenia i wydostanę się z sideł rodzicieli. Usiadła na oparciu fotela, na którym siedział ojciec, a sama ja usiadłam wyprostowana jeszcze bardziej, o ile było to możliwe. Ojciec spojrzał na mnie zmartwiony, a matka lustrowała mnie swoimi zagubionymi tęczówkami. Wiedziałam, że stało się coś niedobrego. Złe wiadomości? Oby nie, choć wiedziałam, że tak naprawdę jest inaczej.
– Beatrice… – zaczęła nieszczęśliwym tonem rodzicielka. Spojrzałam na nich nie rozumiejąc, nic a nic, o co im chodzi. Wzięłam głęboki oddech. Rozejrzałam się dookoła, unikając ich spojrzeń; zagubionych, przerażających i smutnych. Byli tacy… przygnębieni, że nie miałam nawet siły im przerywać.
– Mamy do Ciebie dobrą i złą wiadomość – szepnął niewyraźnie ojciec. Zalała mnie fala nieprzyjemnego dreszczu, zrobiło mi się momentalnie zimno, a na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Serce zaczęło bić szybciej.
No mówcie!, zawołałam zrozpaczona w myślach. Nigdy, ale to nigdy nie lubiłam złych wiadomości, choć mała iskierka nadziei w wewnątrz mnie – ujawniła się. Nie śmiałam nawet odzywać się. Chciałam by w końcu powiedzieli co im na sercu leży.
– Zaczniemy od złej, cóż… pamiętasz bal? Gdzie przetańczyłaś cztery tańce z księciem Sebastianem z Veltany? – zaczęła wypytywać mnie matka, a ja tylko kiwnęłam głową, wiedząc o kogo chodzi. Nigdy nie przepadałam za dwudziestolatkiem. Przerażało mnie jego spojrzenie i ten bezczelny uśmieszek. Trafiłam na narcyza? Choć muszę przyznać, że mężczyzna poruszał się z gracją, czego mógłby pozazdrościć  nawet model. – Musimy przekazać ci, że zdecydowaliśmy z ojcem wydać cię za mąż. To właśnie książę Sebastian ma zostać twoim mężem. Mimo, że jesteś młoda chcemy wyprawić ślub jak najszybciej. – Dodała drżącym głosem, a ja z niedowierzaniem spoglądałam na nich. Wybuchnąć czy nie? Oto jest pytanie.
Poczułam się sprzedana. Tak sprzedana, załamana i poirytowana. Gniew chciał zawładnąć moim ciałem, duszą i myślami. Jak oni to sobie wszystko wyobrażali? Nie rozumiałam ich toku myślenia, przecież mam całe życie przed sobą.
Bezsilność.
– Słucham? Co wy sobie wyobrażacie, że wyjdę za mąż w wieku szesnastu, czy siedemnastu lat? – zawołałam załamanym głosem. Zaczęłam drżeć, a po policzkach poleciały łzy.
– Tak córeczko, nie mamy innego wyjścia.
Powiedział mój rodziciel. Szybko wyszłam z gabinetu ojca, potrącając tym służbę. Energicznie trzasnęłam drzwiami, po czym poszłam do pokoju. Byłam załamana, miałam ochotę wyjść z siebie i stanąć obok. Chciałam żyć po swojemu. Niestety nie jest i nie było mi to dane.
Nadzieja. Wolność. Bezsilność. Pomóż mi.

Dochodząc do pokoju, zerknęłam za siebie, napotkałam niepewne spojrzenie mojej młodszej siostry Eugenii. Pokręciłam tylko głową przecząco i weszłam bez słowa do pokoju, zamykając się tam na resztę dnia. Siadając na parapecie, pogrążyłam się w zadumie.

~~

Eugenie spoglądała na rodziców zaciekawiona. Widząc ich nietęgie miny, miała ochotę się roześmiać. W końcu nie do końca wiedziała o co chodzi. Jej uśmiech nie udzielił się nikomu, denerwowali się jak nigdy wcześniej, przynajmniej tak myślała trzynastolatka. Rozejrzała się dookoła wypatrując swojej siostry Beatrice, uniosła tylko brew, gdy jej nie dostrzegła. Humor momentalnie się jej zmienił.
– Gdzie jest Ice? – spojrzała na rodziców, a drzwi jak na zawołanie otworzyły się, a w nich pojawiła się Beatrice  nikogo nie zaszczycając spojrzeniem. Niedbałym krokiem doszła do swojego miejsca i usiadła na nim wygodnie, po chwili zaczęła konsumować jedzenie.
– Przepraszam, możecie mi powiedzieć o co chodzi? Coś się stało, prawda? Tylko nie chcecie mi o tym powiedzieć – powiedziała zniecierpliwiona Eugenie. Patrząc to na siostrę, to na rodziców poczuła się osobą, którą wykluczali spoza wszystkich ważnych rozmów. Choć miała tylko trzynaście lat rozumiała więcej, niż jej rówieśniczki. Była nazywana „wszystko wiedzącą Enią”, wszystko wiedziała począwszy od maleńkich plotek kończąc na problemach finansowych ludności w Yorku.
Odłożyła swój widelec i nóż na bok, czekając aż ktoś jej odpowie o co chodzi.
– Siedź cicho.
Mruknęła w końcu jakby do siebie Beatrice. Starszyzna spojrzała na swoją starszą latorośl smutnym wzrokiem. Obydwoje milczeli, choć wiedzieli, że Eugenie zacznie wypytywać, aż do skutku.
– Beatrice wychodzi za mąż – powiedziała Sarah, spoglądając na swoje córki zatroskanym, acz zrozpaczonym wzrokiem. Eugenie otworzyła szeroko usta zaskoczona. Czuła, że Ice nie było to wcale na rękę. Usłyszała tylko trzask. Sztućce znalazły się momentalnie na talerzu, a ręka Beatrice wylądowała na szklance z sokiem pomarańczowym, przez co wylała go na śnieżnobiały obrus. Następny trzask; tyle, że drzwiami.
Biedna Bea, oj biedna, przeleciało trzynastolatce przez myśl.

~~~

Zajrzę w głąb duszy.
Tam znajdę odpowiedź.
Kometa.

~~~~

Przechadzając się po ogrodzie, rozmyślałam nad tym co straciłam, co zyskałam i to co zgubię; bądź zdobędę. Po drodze do ołtarza będę gubić swoje marzenia, swoje uczucia; swoje wewnętrzne piękno. Swoją wolność, przeleciało mi nagle przez myśl.
Znowu uczucie bezsilności, zguby pociągnęło mnie w skrajność. Czułam się zagubiona w wielkim świecie, tylko czemu ja to tak przeżywam…? Przecież wiedziałam, że to kiedyś się stanie.
Pomocy…


*
Witam serdecznie w niedzielną noc(?), tak więc... błędów nie sprawdzałam - przepraszam za najróżniejsze błędy, ale po prostu... tak mam, o. Następny rozdział już za tydzień, przynajmniej spróbuję się "spiąć" i napisać coś. Dobranoc ;*.

Wyrazów: 843.
Stron: 2.

czwartek, 29 listopada 2012

Prolog

Kometo,
Cóż mam począć, gdy gaśnie moje małe światło dwa metry nad niebem? Gdy wszystko to co mam, stanie się nierealne i niedostępne dla mnie i dla świata? Słyszałaś może o woni oddania? O zapachu jeziora skąpanego promieniami słońca? O mocy, która próbuje zgładzić dobro?
Widziałem wskazówkę od Ciebie, najdroższa Kometo, cóż mam czynić?
Spróbuj pokonać mój strach przed samym sobą.

„(…) to nadal widać. Nieposkromione zostało uwiecznione…”